Oddzielenie kościoła od państwa

Religia zbiorowa łączy kościół z państwem, ponieważ traktuje ona udział w życiu dominującego wyznania – a więc także dominującego kościoła – na równi ze świeckim uczestnictwem w życiu społeczeństwa. Gdy taka sytuacja występuje, powinna być sygnałem, by dokonać rozdziału kościoła od państwa.

Można wskazać jedynie dwa przypadki, kiedy ów rozdział nie ma racji bytu: gdy państwo zwalcza kościół, tak jak w Polsce w czasach komunizmu lub kiedy państwo jest wyznaniowe lub ma zwierzchnictwo nad kościołem, tak jak dzisiaj w Rosji. Innymi słowy, oddzielenie kościoła od państwa ma uzasadnienie wszędzie tam, gdzie kościół dysponuje nadmiarem siły i może ów nadmiar wykorzystywać.

Z punktu widzenia antyklerykalizmu przewaga osób wierzących w społeczeństwie stwarza zagrożenie, że wspólnota religijna wchłonie te dziedziny życia, które nie przynależą ściśle do systemu wierzeń ani nie są związane z duchowością. Taka sytuacja jest niebezpieczna zarówno dla państwa, jak i dla żyjących w nim ateistów i osób innych wyznań niż dominujące, a także dla duchowości – ponieważ możliwość rozwijania duchowości zostaje powiązana z koniecznością akceptacji jakiejś wspólnej linii ideologicznej, od której odstępstwo traktowane jest jako zrzeczenie się duchowości.

Jeśli więc przyjmiemy, że głównym celem działających w państwie kościołów – dominującego i wszelkich innych – jest stworzenie wiernym możliwości nieustannego zbliżania się do Boga, to wszystkie inne cele, których realizacja przynosi głównemu celowi więcej szkód niż pożytków, powinny być odsunięte na margines i w końcu poniechane.

Świat dość dokładnie podzielony jest na państwa, a więc kościoły mogą działać tylko w państwach – ale nie znaczy to jeszcze, że w każdym państwie kościoły mają tworzyć własne enklawy, które rodzą takie absurdy, że Polak i katolik jest akceptowany, ale Polak i zielonoświątkowiec uznawany jest za element wysoce podejrzany, a Niemiec i ewangelik traktowany jest jak wróg.

Dzisiaj ponad 90% obywateli Polski uważa się za katolików, ale katolicyzm w Polsce czuje się zagrożony, choć żadne inne wyznanie nie zdobywa sobie w naszym kraju nagłego poparcia ani też za granicą żadna wroga armia nie sposobi się do ataku. Nieprawdą wiec jest, że kościołowi lub państwu coś grozi – zagrożone jest tylko to, co Kościół katolicki zaanektował w nieuprawniony sposób.

Kościół powinien zresztą rozumieć, że polityka nie jest dziedziną jego działania. Powinien wycofać się z niej, a posiadane środki – ponieważ nigdy nie będzie ich miał w nadmiarze – spożytkować na swój główny cel.